sobota, 15 grudnia 2012

Powolne umieranie z głodu...

Podziwiam, szczerze podziwiam wszystkie osoby, które są na diecie i jeszcze przestrzegają jej reguł!
Na mnie dieta spadła jak grom z jasnego nieba. "Niespodziewanie" (bo któż by się mógł spodziewać, że po założenie aparatu ortodontycznego trzeba zmienić nawyki żywieniowe?!), "nagle" (któż mógł przypuszczać że to będzie miało jakikolwiek związek z datą założenia aparatu) i "bezdyskusyjnie" (próbowałam negocjować z moimi drutami, ale na początku były nieugięte). I tak przeszłam na dietę...


Pierwszego dnia było znośnie, bo dzień wcześniej odbyła się "ostatnia wieczerza" podczas której się najadłam :) Aczkolwiek w lodówce nie miałam nic, co nadawało by się do zjedzenia w moim "obecnym" szczególnym stanie (czy mówiłam już, że nie przypuszczałam że muszę zmienić dietę? ;)).
Wydawać by się mogło, że jogurt będzie idealnym rozwiązaniem. Jakże byłam zaskoczona, gdy się okazało że ekstra duże kawałki owoców w moim ulubiony jogurcie "pieczone jabłko" jogobelli są zaiste ekstra duże i podołam ich zjedzeniu... Zdziwiło mnie też występowanie kawałków owoców w innych jogurtach, których wcześniej nie podejrzewałam o ich posiadanie w składzie (ich śladowe ilości dla człowieka bez aparatu były niezauważalne...).

Dzień drugi upłynął pod znakiem lekkiego głodu. Poszłam na zakupy i próbowałam zidentyfikować "co ja mogę zjeść" na podstawie opakowań. No kreatywnością w tym przypadku nie zgrzeszyłam...
To co wybrałam do wcinania było nie do końca zdrowe, ale było w formie papki:
* kaszki śniadaniowe (zalać wodą i gotowe),
* budynie błyskawiczne (zalać wodą i gotowe),
* kisiele błyskawiczne (zalać wodą i gotowe),
* serki homogenizowane (a tu niespodzianka - nie trzeba zalewać wodą :)).
Jako że nie gotuję tylko jadam w pracy, to obiad stanowił wyzwanie. Mimo głodu, nie skusiłam się na drugie danie tylko na zupkę. Mniam, pyszna gulaszowa... szkoda tylko że to co w niej najlepsze musiało zostać na talerzu :( Gotowane mięsko okazało się zbyt dużym wyzwaniem dla żelaznej szczęki...

Lekkie podenerwowanie i irytacja wywołana przez głód (i brak mięsa!) pojawił się dnia trzeciego. Moje menu zbytnio się nie różniło od dnia poprzedniego. Papki, papki, papki... Mimo że jadłam ich sporo, ciągle czułam się głodna... Ja chcę mięsko :( Podziwiam wegetarian iż posiedli trudną sztukę wytrzymywania bez mięsa przy jednoczesnym zachowaniu zdrowia psychicznego...

c.d.n...

A w następnym odcinku:
- Wyjaśni się jak długo trwały me męki i jak długo wytrzymałam na diecie...
- Wyjaśni się czy umarłam z głodu i prowadzę ten blog jako pierwsze zoombie w aparacie ortodontycznym...
- Wyjaśni się czy zdjęłam aparat ortodontyczny "w diabły"...

1 komentarz:

  1. Polecam mikser, wtedy nawet zupy mięsne nie będą ci straszne. Tylko w pracy to niepraktyczne - trzeba wszystko w domu przygotować.

    OdpowiedzUsuń